30 rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Jak wielu pamiętam ten dzień doskonale. I 12 grudnia i poranek 13, a także święta Bożego Narodzenia. Ale te wspomnienia nie mają znaczenia.
Znaczenie mają skutki stanu wojennego. Nawet nie te ofiary śmiertelne, które w takich sytuacjach zdarzają się zawsze. Znaczenie ma to, że 13 grudnia Polska stanęła w miejscu. Entuzjazm lat 1980-81 zamarł na długie lata, właściwie nigdy, nawet w 89 roku, się nie odrodził. A wielu ówczesnym opozycjonistom, a dziś głównym aktorom życia politycznego, pozostał syndrom gen. Jaruzelskiego.
Jaruzelski, szlachecki młodzian, został wywieziony na Sybir w latach wojny. Doznawszy nieprawdopodobnych krzywd uznał, że nikt nie jest silniejszy od Stalina i jego Sowieckiego Sojuza i postanowił mu służyć bezwarunkowo, by uniknąć krzywd jeszcze większych. Tego syndromu doznali niektórzy przywódczy solidarnościowi po 13 grudnia. I ze skutków trudno jest Polsce wyzwolić się do dziś.
W innych okolicznościach ten syndrom psychologiczny nazwany został syndromem sztokholmskim. Ale zjawisko to opisał już Adam Mickiewicz:
Kto z was podniesie skargę, dla mnie jego skarga
Będzie jak psa szczekanie, który tak się wdroży
Do cierpliwie i długo noszonej obroży,
Że w końcu gotów kąsać rękę, co ją targa.